wtorek, 11 grudnia 2012

Strach i obawa

O 11-tej ma zeznawać mój świadek w sądzie jakieś 250 km stąd- w ramach pomocy sądowej. I mam stracha, czy da sobie radę. Mam obawy, czy powie prawdę- nie dlatego, że miałby skłamać, ale dlatego, że funkcjonuje gorzej, niż ja- nie pamięta wielu spraw, mylą mu się sytuacje, okoliczności. Rok temu nie sprawiał wrażenia tak chorego człowieka, więc zgłosiłam go jako świadka. Kiedy niedawno z nim rozmawiałam, to byłam przerażona w jakim stanie jest jego głowa.

Nie mam pełnomocnika, nie napisałam pism do sądu, nie mam siły na nic. Mój ośrodek planowania to jedna wielka czerwona plama- niedokrwiony całkowicie...

Muszę, ale to muszę napisać najważniejsze pismo do sądu jeszcze przed Bożym Narodzeniem.

czwartek, 25 października 2012

Kobieta niewolnik




Kobieta jest murzynem świata,

tak, ona jest... pomyśl o tym.

Kobieta jest murzynem świata,

pomyśl o tym... zrób coś z tym.


Karzemy jej malować twarz i tańczyć.

Jeśli nie chce być niewolnikiem, mówimy że na nie kocha.

Jeśli jest prawdziwa, mówimy że próbuje być mężczyzną.

Przybijając ją, udajemy że jest ponad nami.


Kobieta jest murzynem świata... tak ona jest.

Jeśli mi nie wierzysz, weź spójrz na tą z którą jesteś.

Kobieta jest niewolnikiem niewolników.

O, tak... lepiej to wykrzycz.


Karzemy jej nosić i wychowywać dzieci

i wtedy opuszczamy dom, bo jest grubą, starą matką.

Mówimy jej że dom jest jedynym miejscem gdzie powinna być.

Potem narzekamy, że jest zbyt dziwaczna by być przyjacielem.


Kobieta jest murzynem świata... tak ona jest.

Jeśli mi nie wierzysz, weź spójrz na tą z którą jesteś.

Kobieta jest niewolnikiem niewolników.

O, tak.


Znieważamy ją codziennie w telewizji

i zastanawiamy się czemu brak jej odwagi, czy zaufania.

Kiedy jest młoda zabijamy jej chęć bycia wolną.

Ostrzegając by nie była przemądrzała, tłamsimy ją za bycie głupkiem.


Kobieta jest murzynem świata... tak ona jest.

Jeśli nie wierzysz, weź spójrz na tą z którą jesteś.

Kobieta jest niewolnikiem niewolników.

O, tak... lepiej to wykrzycz.


Karzemy jej malować twarz i tańczyć.

Karzemy jej malować twarz i tańczyć.

Karzemy jej malować twarz i tańczyć.

Karzemy jej malować twarz i tańczyć.


Kobieta jest największym niewolnikiem świata

piątek, 12 października 2012

Chyba jednak tak

Jutro się okaże, czy i w jakiej formie będzie ta współpraca.
Czuję, że mam siły walczyć dalej sama, ale z pomocą adwokata. I oby na tym stanęło.

sobota, 6 października 2012

piątek, 28 września 2012

Nowy pełnomocnik

No i udało się. Chyba.

Kobieta jest chyba OK, na razie bacznie jej się przyglądam, obserwuję. Nie mam do niej większych zastrzeżeń (poza chyba roztargnieniem, czy raczej problem z zapamiętywaniem "w biegu").
Ze względu na mój wyjazd spotykamy się w przyszłym tygodniu. Muszę mieć więc wszystko przygotowane, a do tego mamy pracować razem, tj. razem pisać pisma. No, podoba mi się :) Wreszcie poznam strategię i wygląda na to, że będzie zgodna z moimi oczekiwaniami od samego początku. Kilka dni wcześniej zaniosłam jej ponad 70-cio stronicową historię małżeństwa i większość pism sądowych. Zadzwoniła wczoraj i z głosu wynikało, że nie będzie tak źle, jak mogło się wydawać, tzn., że jeszcze sporo można uratować.

Zobaczymy :)

wtorek, 11 września 2012

Do czterech razy sztuka

Najpierw Patrycja P., ale chyba przeraziła się ilością tomów, papierów i na pierwszy rzut oka zawiłością sprawy, że niezbyt entuzjastycznie była nastawiona do przejęcia sprawy. Kilka tygodni wcześniej to wyglądało nieco inaczej... Chyba nie do końca szczera, trochę kręciła o sędzi G. Była za tym, aby nie wycofywać pana X... Twierdziła, że lepiej by było, gdyby po mojej stronie był adwokat- równolatek EA... Podała nawet nazwisko M. Maleski. Miałam umówić się na poradę, ale... stchórzyłam po głębszym zastanowieniu (ach, te opinie...).

No to kolej na Barbarę J. Byłam u niej jakieś 1,5 roku wcześniej i sprawiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Niestety, nie skorzystałam wtedy z jej porad (zmiana pełnomocnika, sprawa do prokuratury...). Była zwolenniczką ugody pt. brać wszystko i rezygnować z winy. Teraz w zasadzie jej nie poznałam- zmieniona fizycznie, jak po zaliczeniu klapa na twarz od damskiego boksera, ciemne okulary, wychudzona, mniej kontaktowa... Sędzia B. lubi mieć do czynienia z eleganckimi panami na sali, więc pasowałby mi pełnomocnik- mężczyzna.... Niezbyt zainteresowana przejęciem mojej sprawy- objętość akt ją przeraziła, rzekome skomplikowanie, no i pewnie osoba EA po drugiej stronie... Kiedy stwierdziłam, że pewnie zostaję w takim razie sama na placu boju, to stwierdziła, że raczej tak być nie powinno- bo ma być z orzeczeniem o winie i mogę sobie nie poradzić...Suma summarum dostałam namiar na adwokata z klasą, który jest dobry w rozwodach.

No to idę do Lucjana K. Pan faktycznie elegancki, chociaż to prosta elegancja i raczej związana ze sposobem noszenia się, a nie z tym, co miał na sobie (luźny strój- koszula, dżinsy). Bardzo stonowany, przeszedł od razu do konkretów: pozew, no i tu pierwsza załamka. Jak to- dwaj adwokaci?? Obawia się, że to problem z komunikacją i że on mi też nie podpasuje... Nawet nie chciał znać szczegółów- dwaj to dwaj, a powody ledwie wspomniałam, niemal na siłę. Poczułam, że tonę. Stwierdził, że nie weźmie tej sprawy- nie chce być trzeci... Podpowiedział kilka innych nazwisk, w tym jedną koleżankę EA... Uparł się przy Renacie P. W sumie nie miałam już wyboru, bo faktycznie nie był zupełnie zainteresowany moją sprawą. Tylko dlaczego umawiał się mimo tego ze mną? Przecież wspominałam przez telefon o swojej sytuacji... Myślę, że współpraca byłaby trudna, to znaczy na pewno konkretna, ale chyba nie byłoby miejsca na dyskusję, na wyrażenie swojego zdania, uwagi...

Za 12 godz. mijał termin wysłania do sądu pytań. A ja nawet nie miałam ich z kim skonsultować. Dlatego jednak poszukałam budynku, gdzie przyjmuje p. P., jednakże bez większego przekonania; raczej z ostateczności. Weszłam do kancelarii, ale okazuje się, że jest gdzieś poza L. na rozprawie, ale, że ma wrócić po południu. Dostałam nr kom. do p. mecenas. Polazłam sprawdzić w internecie opinie o niej. No i tu zdziwiona- nie ma radcy prawnego o takim nazwisko. A mec. K. wyraźnie mówił, że ona jest radcą prawnym. Za to odnalazła się wśród adwokatów- z jedną, bardzo pozytywną opinią. Czyli tak naprawdę bez opinii... Zupełnie zrezygnowana wyciągnęłam telefon, wybrałam do mec. P. i... odebrała. Własnie wracała i będzie za chwilę na miejscu. Mam przyjść za jakieś 45 min....

Wrażenie przez telefon- serdeczna kobieta.

No i wreszcie spotkanie- starsza, po 50-tce, pali papierosy i nieco chrypi. Konkretna, jednak co chwilę rozmowę przerywał jej telefon.  Po wprowadzeniu w temat, próbie nakłonienia mnie na zmianę pozwu w zamian za dom i pieniądze, zostawiam pismo z pytaniami- mam wrócić za godzinę.

Po godzinie wróciłam; kolejną prawie godzinę spędziłam w poczekalni, czekając aż skończy spotkanie z poprzednią klientką. No i wreszcie ja. Pytania mogą być, pana X wykreślamy; wysłać listem. Zadzwonić za kilka dni i umówić się na konkretne spotkanie, z dokumentami dla niej. Przejrzy je i porozmawiamy o strategii. Wreszcie padło to magiczne słowo- będziemy działać strategicznie! Co za ulga! Po prawie trzech latach od złożenia pozwu dowiaduję się, że obierzemy strategię.

Ze spotkania jestem średnio zadowolona- zapomniałam, że adwokaci są niepunktualni, odbierają i wykonują dziesiątki telefonów w trakcie rozmowy... Ale też wreszcie poczułam, że być może trafiłam wreszcie na swoją prawdziwą pełnomocnik! Dostałam obrazki z modlitwami do św. Rity- patronki od spraw beznadziejnych, a w zamian zostawiłam całe 200 zł... Nie wiem, jakie będą ostateczne koszty; stwierdziła tylko, że przecież mnie nie ograbi... Tyle, że dla niej 200 zł to pewnie żadna rewelacja, a dla mnie- eh, jak żałuję, że nie poszłam na studia prawnicze :/

Oby to był ostatni prawnik- i to ten właściwy...

czwartek, 6 września 2012

Pierwsze lata z dzieckiem

Pierwszy rok, pierwsze choroby. Mój powrót do pracy. problem ze znalezieniem opiekunki. Znikające znajomości.

niedziela, 4 marca 2012

Pierwszy rok małżeństwa

Zakończyłam II rok studiów i wróciłam na wakacje do rodziców- przyjeżdżał nadal co tydzień, tym razem z przesiadką.

Od września postanowiliśmy wynająć mieszkanie w moim mieście, bo miał obiecany etat tutaj. Zrezygnowałam z akademika. 

sobota, 25 lutego 2012

Ślub i przygotowania do niego

Obrączki- zrobił sam, bez uzgadniania ze mną, w Przemyślu. Ze złomu złota, które otrzymał od swojej matki. Nie wierzę w czary, uroki, klątwy itp., jednak sposób zakończenia naszego małżeństwa miał być dokładnie taki, jak jego matki- czyli rozwód.

piątek, 24 lutego 2012

Czasy narzeczeństwa

Od momentu naszego kwietniowego spotkania w 1992r. kursował do mnie niemal co tydzień, na weekendy, korzystając z PKP. Wyjeżdżał od siebie po południu w piątek i był u mnie z rana w sobotę. Wyjeżdżał ode mnie w niedzielę późnym popołudniem, a na poniedziałek rano był już na zajęciach, na uczelni. I tak co tydzień- chyba, że miał jakieś szkolenie.

W sierpniu wyjechaliśmy pierwszy raz na wspólne wakacje- tydzień w górach i kilka dni u jego rodziców.

Po urlopie wszystko wróciło do normy- on przyjeżdżał do mnie, ale ja nie mogłam jeździć do niego- bo to koledzy są nieuprzejmi, piją tylko, palą i klną i nie mielibyśmy tam spokoju. Wtedy te kity kupiłam. Niestety.

Ostatnie miesiące nauki, prawie cały IV rok, to okres praktyk Węża w Przemyślu. Ferie spędziłam wtedy własnie tam, mieszkając z nim w hotelu wojskowym. Całe dnie sama, na zakupach, gotowaniu, samotnych spacerach, w oczekiwaniu na powrót narzeczonego wtedy do pokoju hotelowego. Wracał późno, bardzo późno i był tak zmęczony, że właściwie kładł się spać.

Tak miała wyglądać moja przyszłość na najbliższe lata; wtedy traktowałam to tylko jako konieczność, bo to przecież praktyki i może od ich przebiegu zależeć jego praca.

piątek, 17 lutego 2012

Zazdrość

No własnie- zazdrość czy zaborczość? Pewnie mieszanka.

Od samego początku żądał, aby spaliła wszystkie listy od innych. Że niby miałabym go wymienić?
Nie zrobiłam tego, te listy trzymałam przez kilka lat. W końcu to był jednak kawałek mojego życia, wspomnienia. Nie widziałam potrzeby, aby się z nimi rozstawać i udawać, że nie było ich w moim życiu.  Listy przepadły jednak- razem z jego własnymi z okresu narzeczeństwa. Uznał je za makulaturę, niepotrzebnie zajmującą miejsce. To było podczas naszej trzeciej przeprowadzki, kiedy pierwszy i ostatni raz nie bardzo brałam w niej udział, bo byłam w ciąży.

Inna sytuacja- jedna z moich najserdeczniejszych kumpeli, z którą prowadziłam regularną korespondencję, zaprosiła mnie na swoje własne wesele. Było to kilka miesięcy przed moim ślubem. Pan Wąż obrażony, bo zaproszenie było tylko dla mnie, bez osoby towarzyszącej. Nie mógł zrozumieć, jak ja tam mogę być bez niego. Jeszcze spotkam kogoś i ślub odwołam... To była skromna uroczystość, tylko dla najbliższych i dlatego jej znajomi byli bez partnerów. Wesele- jak to wesele, trochę muzyki, tańców. A że uwielbiam taniec i trafił mi się partner, to wytańczyłam się - jak się później okazało- na te kilka lat do przodu. Partner od tańca robił, co prawda, jakieś uwagi co do spotkań ze mną, ale ja- jak uczciwa narzeczona- stanowczo mówiłam NIE; nie dostał ode mnie ani adresu, ani nr telefonu. Z tym, że był to znajomy męża kumpeli, więc jakby chciał, to by mnie znalazł ;)

No i ja, głupia jaka, opowiedziałam wtedy prawie Wężowi o przebiegu uroczystości- także o amancie od tańca. Dzięki temu przez najbliższe tygodnie mieliśmy temat do rozmów- musiałam go przekonywać, że do niczego nie doszło, nie dostał ode mnie żadnych danych do kontaktu i że wprost mu powiedziałam o tym, iż planujemy wesele i jestem zajęta na amen amenów.

Może i drobiazgi, ale dzisiaj zapaliłaby mi się od razu czerwona lampka.

niedziela, 12 lutego 2012

Żółte światełka

Po pierwsze- to stosunki w najbliższej rodzinie węża, czyli u rodziców (matki i ojczyma).
Po drugie- brak zaproszeń dla mnie do swojego pięknego miasta, gdzie studiował.
Po trzecie- brak kolegów czy nawet znajomych, że o przyjaciołach nie wspomnę. Normalnie pustynia, posucha taka, że nie miał chłopaka dla mojej drugiej druhny- nalegał, aby była tylko jedna. Ale ja przecież miałam dwie fantastyczne przyjaciółki i nie mogłam z jednej zrezygnować. Znalazłam jednak wyjście- mój kolega zdecydował się na świadkowanie.

czwartek, 2 lutego 2012

Naiwność młodości

Mogłabym napisać, że moja porażka małżeńska to wina rodziców :) Wychowali taką kalekę, która naiwnie wierzyła, że kanalie to jakieś wyjątkowo rzadkie okazy. Nie było takich w rodzinie ani w najbliższym otoczeniu, ba, sięgam pamięcią naprawdę głęboko i nie znajduję tam ani jednego przypadku, na podstawie którego mogłabym uznać, że kanalie zdarzają się wcale nie tak rzadko.

Co prawda później pojawił się w rodzinie ktoś, kto mógłby być przedstawicielem tego gatunku, ale było to już po jakichś 2-3 latach małżeństwa, a stosunkowo niedawno okazało się, że pan ma dwubiegunówkę. Czyli- nie była to normalna kanalia, a jednak człowiek chory. Ale ile lat żyli z nim w koszmarze...

Może też są winne moje pierwsze sympatie- normalni byli. I rozstania normalne, nieobciążające emocjonalnie.

W każdym razie przez długie lata nawet w małżeństwie abstrakcją dla mnie było istnienie kanalii życiowych. Pewnie dlatego kilka lat zajęło mi rozpoznawanie mojej sytuacji życiowej- że związałam się z kanalią...