sobota, 25 lutego 2012

Ślub i przygotowania do niego

Obrączki- zrobił sam, bez uzgadniania ze mną, w Przemyślu. Ze złomu złota, które otrzymał od swojej matki. Nie wierzę w czary, uroki, klątwy itp., jednak sposób zakończenia naszego małżeństwa miał być dokładnie taki, jak jego matki- czyli rozwód.

piątek, 24 lutego 2012

Czasy narzeczeństwa

Od momentu naszego kwietniowego spotkania w 1992r. kursował do mnie niemal co tydzień, na weekendy, korzystając z PKP. Wyjeżdżał od siebie po południu w piątek i był u mnie z rana w sobotę. Wyjeżdżał ode mnie w niedzielę późnym popołudniem, a na poniedziałek rano był już na zajęciach, na uczelni. I tak co tydzień- chyba, że miał jakieś szkolenie.

W sierpniu wyjechaliśmy pierwszy raz na wspólne wakacje- tydzień w górach i kilka dni u jego rodziców.

Po urlopie wszystko wróciło do normy- on przyjeżdżał do mnie, ale ja nie mogłam jeździć do niego- bo to koledzy są nieuprzejmi, piją tylko, palą i klną i nie mielibyśmy tam spokoju. Wtedy te kity kupiłam. Niestety.

Ostatnie miesiące nauki, prawie cały IV rok, to okres praktyk Węża w Przemyślu. Ferie spędziłam wtedy własnie tam, mieszkając z nim w hotelu wojskowym. Całe dnie sama, na zakupach, gotowaniu, samotnych spacerach, w oczekiwaniu na powrót narzeczonego wtedy do pokoju hotelowego. Wracał późno, bardzo późno i był tak zmęczony, że właściwie kładł się spać.

Tak miała wyglądać moja przyszłość na najbliższe lata; wtedy traktowałam to tylko jako konieczność, bo to przecież praktyki i może od ich przebiegu zależeć jego praca.

piątek, 17 lutego 2012

Zazdrość

No własnie- zazdrość czy zaborczość? Pewnie mieszanka.

Od samego początku żądał, aby spaliła wszystkie listy od innych. Że niby miałabym go wymienić?
Nie zrobiłam tego, te listy trzymałam przez kilka lat. W końcu to był jednak kawałek mojego życia, wspomnienia. Nie widziałam potrzeby, aby się z nimi rozstawać i udawać, że nie było ich w moim życiu.  Listy przepadły jednak- razem z jego własnymi z okresu narzeczeństwa. Uznał je za makulaturę, niepotrzebnie zajmującą miejsce. To było podczas naszej trzeciej przeprowadzki, kiedy pierwszy i ostatni raz nie bardzo brałam w niej udział, bo byłam w ciąży.

Inna sytuacja- jedna z moich najserdeczniejszych kumpeli, z którą prowadziłam regularną korespondencję, zaprosiła mnie na swoje własne wesele. Było to kilka miesięcy przed moim ślubem. Pan Wąż obrażony, bo zaproszenie było tylko dla mnie, bez osoby towarzyszącej. Nie mógł zrozumieć, jak ja tam mogę być bez niego. Jeszcze spotkam kogoś i ślub odwołam... To była skromna uroczystość, tylko dla najbliższych i dlatego jej znajomi byli bez partnerów. Wesele- jak to wesele, trochę muzyki, tańców. A że uwielbiam taniec i trafił mi się partner, to wytańczyłam się - jak się później okazało- na te kilka lat do przodu. Partner od tańca robił, co prawda, jakieś uwagi co do spotkań ze mną, ale ja- jak uczciwa narzeczona- stanowczo mówiłam NIE; nie dostał ode mnie ani adresu, ani nr telefonu. Z tym, że był to znajomy męża kumpeli, więc jakby chciał, to by mnie znalazł ;)

No i ja, głupia jaka, opowiedziałam wtedy prawie Wężowi o przebiegu uroczystości- także o amancie od tańca. Dzięki temu przez najbliższe tygodnie mieliśmy temat do rozmów- musiałam go przekonywać, że do niczego nie doszło, nie dostał ode mnie żadnych danych do kontaktu i że wprost mu powiedziałam o tym, iż planujemy wesele i jestem zajęta na amen amenów.

Może i drobiazgi, ale dzisiaj zapaliłaby mi się od razu czerwona lampka.

niedziela, 12 lutego 2012

Żółte światełka

Po pierwsze- to stosunki w najbliższej rodzinie węża, czyli u rodziców (matki i ojczyma).
Po drugie- brak zaproszeń dla mnie do swojego pięknego miasta, gdzie studiował.
Po trzecie- brak kolegów czy nawet znajomych, że o przyjaciołach nie wspomnę. Normalnie pustynia, posucha taka, że nie miał chłopaka dla mojej drugiej druhny- nalegał, aby była tylko jedna. Ale ja przecież miałam dwie fantastyczne przyjaciółki i nie mogłam z jednej zrezygnować. Znalazłam jednak wyjście- mój kolega zdecydował się na świadkowanie.

czwartek, 2 lutego 2012

Naiwność młodości

Mogłabym napisać, że moja porażka małżeńska to wina rodziców :) Wychowali taką kalekę, która naiwnie wierzyła, że kanalie to jakieś wyjątkowo rzadkie okazy. Nie było takich w rodzinie ani w najbliższym otoczeniu, ba, sięgam pamięcią naprawdę głęboko i nie znajduję tam ani jednego przypadku, na podstawie którego mogłabym uznać, że kanalie zdarzają się wcale nie tak rzadko.

Co prawda później pojawił się w rodzinie ktoś, kto mógłby być przedstawicielem tego gatunku, ale było to już po jakichś 2-3 latach małżeństwa, a stosunkowo niedawno okazało się, że pan ma dwubiegunówkę. Czyli- nie była to normalna kanalia, a jednak człowiek chory. Ale ile lat żyli z nim w koszmarze...

Może też są winne moje pierwsze sympatie- normalni byli. I rozstania normalne, nieobciążające emocjonalnie.

W każdym razie przez długie lata nawet w małżeństwie abstrakcją dla mnie było istnienie kanalii życiowych. Pewnie dlatego kilka lat zajęło mi rozpoznawanie mojej sytuacji życiowej- że związałam się z kanalią...