piątek, 17 lutego 2012

Zazdrość

No własnie- zazdrość czy zaborczość? Pewnie mieszanka.

Od samego początku żądał, aby spaliła wszystkie listy od innych. Że niby miałabym go wymienić?
Nie zrobiłam tego, te listy trzymałam przez kilka lat. W końcu to był jednak kawałek mojego życia, wspomnienia. Nie widziałam potrzeby, aby się z nimi rozstawać i udawać, że nie było ich w moim życiu.  Listy przepadły jednak- razem z jego własnymi z okresu narzeczeństwa. Uznał je za makulaturę, niepotrzebnie zajmującą miejsce. To było podczas naszej trzeciej przeprowadzki, kiedy pierwszy i ostatni raz nie bardzo brałam w niej udział, bo byłam w ciąży.

Inna sytuacja- jedna z moich najserdeczniejszych kumpeli, z którą prowadziłam regularną korespondencję, zaprosiła mnie na swoje własne wesele. Było to kilka miesięcy przed moim ślubem. Pan Wąż obrażony, bo zaproszenie było tylko dla mnie, bez osoby towarzyszącej. Nie mógł zrozumieć, jak ja tam mogę być bez niego. Jeszcze spotkam kogoś i ślub odwołam... To była skromna uroczystość, tylko dla najbliższych i dlatego jej znajomi byli bez partnerów. Wesele- jak to wesele, trochę muzyki, tańców. A że uwielbiam taniec i trafił mi się partner, to wytańczyłam się - jak się później okazało- na te kilka lat do przodu. Partner od tańca robił, co prawda, jakieś uwagi co do spotkań ze mną, ale ja- jak uczciwa narzeczona- stanowczo mówiłam NIE; nie dostał ode mnie ani adresu, ani nr telefonu. Z tym, że był to znajomy męża kumpeli, więc jakby chciał, to by mnie znalazł ;)

No i ja, głupia jaka, opowiedziałam wtedy prawie Wężowi o przebiegu uroczystości- także o amancie od tańca. Dzięki temu przez najbliższe tygodnie mieliśmy temat do rozmów- musiałam go przekonywać, że do niczego nie doszło, nie dostał ode mnie żadnych danych do kontaktu i że wprost mu powiedziałam o tym, iż planujemy wesele i jestem zajęta na amen amenów.

Może i drobiazgi, ale dzisiaj zapaliłaby mi się od razu czerwona lampka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz