piątek, 28 września 2012

Nowy pełnomocnik

No i udało się. Chyba.

Kobieta jest chyba OK, na razie bacznie jej się przyglądam, obserwuję. Nie mam do niej większych zastrzeżeń (poza chyba roztargnieniem, czy raczej problem z zapamiętywaniem "w biegu").
Ze względu na mój wyjazd spotykamy się w przyszłym tygodniu. Muszę mieć więc wszystko przygotowane, a do tego mamy pracować razem, tj. razem pisać pisma. No, podoba mi się :) Wreszcie poznam strategię i wygląda na to, że będzie zgodna z moimi oczekiwaniami od samego początku. Kilka dni wcześniej zaniosłam jej ponad 70-cio stronicową historię małżeństwa i większość pism sądowych. Zadzwoniła wczoraj i z głosu wynikało, że nie będzie tak źle, jak mogło się wydawać, tzn., że jeszcze sporo można uratować.

Zobaczymy :)

wtorek, 11 września 2012

Do czterech razy sztuka

Najpierw Patrycja P., ale chyba przeraziła się ilością tomów, papierów i na pierwszy rzut oka zawiłością sprawy, że niezbyt entuzjastycznie była nastawiona do przejęcia sprawy. Kilka tygodni wcześniej to wyglądało nieco inaczej... Chyba nie do końca szczera, trochę kręciła o sędzi G. Była za tym, aby nie wycofywać pana X... Twierdziła, że lepiej by było, gdyby po mojej stronie był adwokat- równolatek EA... Podała nawet nazwisko M. Maleski. Miałam umówić się na poradę, ale... stchórzyłam po głębszym zastanowieniu (ach, te opinie...).

No to kolej na Barbarę J. Byłam u niej jakieś 1,5 roku wcześniej i sprawiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Niestety, nie skorzystałam wtedy z jej porad (zmiana pełnomocnika, sprawa do prokuratury...). Była zwolenniczką ugody pt. brać wszystko i rezygnować z winy. Teraz w zasadzie jej nie poznałam- zmieniona fizycznie, jak po zaliczeniu klapa na twarz od damskiego boksera, ciemne okulary, wychudzona, mniej kontaktowa... Sędzia B. lubi mieć do czynienia z eleganckimi panami na sali, więc pasowałby mi pełnomocnik- mężczyzna.... Niezbyt zainteresowana przejęciem mojej sprawy- objętość akt ją przeraziła, rzekome skomplikowanie, no i pewnie osoba EA po drugiej stronie... Kiedy stwierdziłam, że pewnie zostaję w takim razie sama na placu boju, to stwierdziła, że raczej tak być nie powinno- bo ma być z orzeczeniem o winie i mogę sobie nie poradzić...Suma summarum dostałam namiar na adwokata z klasą, który jest dobry w rozwodach.

No to idę do Lucjana K. Pan faktycznie elegancki, chociaż to prosta elegancja i raczej związana ze sposobem noszenia się, a nie z tym, co miał na sobie (luźny strój- koszula, dżinsy). Bardzo stonowany, przeszedł od razu do konkretów: pozew, no i tu pierwsza załamka. Jak to- dwaj adwokaci?? Obawia się, że to problem z komunikacją i że on mi też nie podpasuje... Nawet nie chciał znać szczegółów- dwaj to dwaj, a powody ledwie wspomniałam, niemal na siłę. Poczułam, że tonę. Stwierdził, że nie weźmie tej sprawy- nie chce być trzeci... Podpowiedział kilka innych nazwisk, w tym jedną koleżankę EA... Uparł się przy Renacie P. W sumie nie miałam już wyboru, bo faktycznie nie był zupełnie zainteresowany moją sprawą. Tylko dlaczego umawiał się mimo tego ze mną? Przecież wspominałam przez telefon o swojej sytuacji... Myślę, że współpraca byłaby trudna, to znaczy na pewno konkretna, ale chyba nie byłoby miejsca na dyskusję, na wyrażenie swojego zdania, uwagi...

Za 12 godz. mijał termin wysłania do sądu pytań. A ja nawet nie miałam ich z kim skonsultować. Dlatego jednak poszukałam budynku, gdzie przyjmuje p. P., jednakże bez większego przekonania; raczej z ostateczności. Weszłam do kancelarii, ale okazuje się, że jest gdzieś poza L. na rozprawie, ale, że ma wrócić po południu. Dostałam nr kom. do p. mecenas. Polazłam sprawdzić w internecie opinie o niej. No i tu zdziwiona- nie ma radcy prawnego o takim nazwisko. A mec. K. wyraźnie mówił, że ona jest radcą prawnym. Za to odnalazła się wśród adwokatów- z jedną, bardzo pozytywną opinią. Czyli tak naprawdę bez opinii... Zupełnie zrezygnowana wyciągnęłam telefon, wybrałam do mec. P. i... odebrała. Własnie wracała i będzie za chwilę na miejscu. Mam przyjść za jakieś 45 min....

Wrażenie przez telefon- serdeczna kobieta.

No i wreszcie spotkanie- starsza, po 50-tce, pali papierosy i nieco chrypi. Konkretna, jednak co chwilę rozmowę przerywał jej telefon.  Po wprowadzeniu w temat, próbie nakłonienia mnie na zmianę pozwu w zamian za dom i pieniądze, zostawiam pismo z pytaniami- mam wrócić za godzinę.

Po godzinie wróciłam; kolejną prawie godzinę spędziłam w poczekalni, czekając aż skończy spotkanie z poprzednią klientką. No i wreszcie ja. Pytania mogą być, pana X wykreślamy; wysłać listem. Zadzwonić za kilka dni i umówić się na konkretne spotkanie, z dokumentami dla niej. Przejrzy je i porozmawiamy o strategii. Wreszcie padło to magiczne słowo- będziemy działać strategicznie! Co za ulga! Po prawie trzech latach od złożenia pozwu dowiaduję się, że obierzemy strategię.

Ze spotkania jestem średnio zadowolona- zapomniałam, że adwokaci są niepunktualni, odbierają i wykonują dziesiątki telefonów w trakcie rozmowy... Ale też wreszcie poczułam, że być może trafiłam wreszcie na swoją prawdziwą pełnomocnik! Dostałam obrazki z modlitwami do św. Rity- patronki od spraw beznadziejnych, a w zamian zostawiłam całe 200 zł... Nie wiem, jakie będą ostateczne koszty; stwierdziła tylko, że przecież mnie nie ograbi... Tyle, że dla niej 200 zł to pewnie żadna rewelacja, a dla mnie- eh, jak żałuję, że nie poszłam na studia prawnicze :/

Oby to był ostatni prawnik- i to ten właściwy...

czwartek, 6 września 2012

Pierwsze lata z dzieckiem

Pierwszy rok, pierwsze choroby. Mój powrót do pracy. problem ze znalezieniem opiekunki. Znikające znajomości.